• BLOG
  • PODRÓŻE
    • POLSKA
    • NIEMCY
    • WŁOCHY
    • WATYKAN
    • WĘGRY
    • MALTA
    • AUSTRIA
    • FRANCJA
    • CZARNOGÓRA
    • ALBANIA
    • USA
  • LIFESTYLE
  • O MNIE
  • KONTAKT

MY  DAILY  SCRAPS - podróże • fotografia • lifestyle

facebook Instagram Twitter Google Linkedin
Dla odmiany, na kolejny rok mam noworoczne plany. Nigdy nie wierzyłam w sylwestrowe postanowienia, o których zazwyczaj zapomina się już wiosną. Z planami powinno być inaczej. Trzeba robić wszystko, by je zrealizować, szczególnie, jeśli myśli się o nich już od dawna. Plany niewielkie, małe, które dadzą coś nie tylko mnie, ale i ja będę musiała dać coś od siebie, postarać się, żeby jak najlepiej je zrealizować. No to punktujemy! :)

  • Camino - rowerem do Santiago de Compostela (w najbliższe wakacje)

  • Pisać, notować, tworzyć, fotografować (dużo i często) + książkowe wyzwanie   

  • Rozpocząć podróż za 5,00zł (inspirowana tym sposobem oszczędzania) :)

  • Moi najlepsi przyjaciele: buty do biegania, rolki, rower i skakanka

  • Nie narzekać i cieszyć się z małych rzeczy (bardzo i często)

  • Wrócić na Maltę albo zwiedzić Irlandię

    Każde moje oszczędzanie do tej pory kończyło się fiaskiem, a wakacje zawsze wyglądały inaczej niż planowałam. Rolki od pół roku leżą w szafie, biegać zaczynałam już kilka razy - nigdy nie wytrwałam. Nigdy też nie miałam swojego dziennika i (o zgrozo!) czytam o wiele mniej niż kiedyś. Nie ma w moich planach nic szczególnie ekstremalnego. To raczej spisanie wszystkiego, co chcę zmienić i o czym zwyczajnie marzę.
    6 planów. 12 miesięcy. 365 dni.

    Przed końcem roku polecam każdemu 21 pytań do zadania samemu sobie wg Andrzeja Tucholskiego z jestkultura.pl. Pytania trudne i potrzebne, warto poświęcić na nie dłuższą chwilę.


    Szczęśliwego Nowego Roku!

     

    Share
    Tweet
    Pin
    Share
    No komentarze

    Dużo wspomnień pozostanie we mnie z 2014 roku.

    Przepiękna zima, kiedy po zeszłorocznym Sylwestrze wracaliśmy do Krakowa. Wschody słońca o 7 nad ranem, gdy każdego dnia przejeżdżałam przez Most Dębnicki do pracy. Pokochanie planszówek (to jak powrót do dzieciństwa!). Wiosna, spacery, leżenie na trawie między zajęciami i rolki!  Skończenie studiów, obrona. Zakrzówek, lato, truskawki, próbowanie burgerów, gdzie tylko się da. Open'er i coroczny oddech od obowiązków, zmartwień i problemów, którego zawsze wyczekuję. Bałtyk, koncerty i plaża. Potem Warszawa, cudowny ogród na dachu BUW-u i Centrum Nauki Kopernik, w którym mogłabym zapomnieć o czasie. Było też Morskie Oko i największa ulewa w moim życiu :) Wystawa Stanley Kubrick i drzwi z napisem REDRUM. W końcu Albania i Czarnogóra, gdzie zapałałam miłością do Bałkanów. Plecak-pamiątka, z którym się nie rozstaję i niezapomniane widoki. Po powrocie polska jesień, mój odremontowany rower, złote liście i nowe studia. Śląsk i dom, za którymi coraz bardziej tęsknię, kiedy porankami włóczę się po Krakowie (tak ciężko czasem znaleźć sobie tu własne miejsce). Upragniony grudzień, Święta, ciepło i odpoczynek... Wreszcie beztroska, której mi brakowało, ale już mam ją w sobie (tu i teraz). To był dobry rok.
    Share
    Tweet
    Pin
    Share
    No komentarze

    Leniwa niedziela, za oknem śnieg, obok kubek kawy, kolędy w tle. Dojadam świąteczny sernik, jest pięknie! Wy też wypoczywacie? 

    Jeszcze przed Świętami w domu pachniało pieczonym ciastem. Nie ma nic piękniejszego od ciepła rozgrzanego piekarnika i wpatrywania się w szybę, żeby ukradkiem zobaczyć, czy ciasto aby na pewno wyrosło :) Cieszą mnie te małe rzeczy i chciałabym ich więcej w przyszłym roku. Tak ciężko czasem o godzinę odpoczynku czy krzątania się w kuchni. O chwilę spokoju, zebrania myśli, śmiania się wniebogłosy, zapomnienia o problemach. Będzie ich więcej, obiecuję sobie.


     

    Share
    Tweet
    Pin
    Share
    1 komentarze
    W ten magiczny czas życzę każdemu, by otworzył swoje serce dla Światła i Miłości.
    Życzę ciepła, prawdziwej radości i siły, która pozwoli realizować wszystkie najskrytsze marzenia.
    Święta to piękny czas. Niech trwają cały rok.


    To nie Nowy Rok, ale właśnie Boże Narodzenie jest dla mnie czasem, w którym próbuję coś analizować, przemyśleć i podsumować. Przebaczyć sobie błędy, wyciągnąć z nich wnioski, ale też dostrzec wszystko to, co było dobre. Ten rok wiele mnie nauczył. Pokazał mi prawdziwe, dorosłe życie, kilka razy zaśmiał mi się w twarz, ale też wyciągnął do mnie rękę, gdy tego potrzebowałam. Słowo, z którym zawsze będę go kojarzyć to odwaga, której tak bardzo mi brakuje, ale do której tęsknię i którą próbuję w sobie wypracować.

    Ten rok był wspaniałymi ludźmi. Dali mi wiarę w siebie, pokazując jak fantastyczna może być praca, gdy człowiek się spełnia. Przyczynili się do tego, że ze świadomością i pełnym zaangażowaniem skończyłam studia, zaczęłam nowe i w końcu czuję, że to, co robię, ma sens. 

    Był to też czas dostrzegania tego, co w życiu ważne. Tego, czym warto się przejmować i tego, o czym w ogóle nie myśleć. Nie ma to nic wspólnego z egoizmem, ale czasami lepiej skupić się na sobie. Nie porównywać. Słuchać swojego serca. Wyłączyć telewizor, wylogować się z sieci, nie przekraczać progu galerii handlowych. Wyjść na spacer, poznać świat realnie i prawdziwie. Takim, jaki jest, a nie takim, jak pokazują go inni.

    Mając to już za sobą, życzę sobie wytrwałości, żebym zawsze miała odwagę robić wszystko to, o czym mówi mi serce i o czym naprawdę marzę.

    Share
    Tweet
    Pin
    Share
    No komentarze
    Nie zdążyłam się obejrzeć i minął miesiąc. Minęła jesień, złote liście i podły nastrój. Wczoraj w domu zapachniała choinka, dziś pakowanie pierwszych prezentów. Cała ta świąteczna aura niesamowicie daje mi się we znaki. Odżyłam, odespałam zarwane przez naukę wieczory, noce i wczesne poranki, wreszcie mam czas na to, żeby pomyśleć o czymś innym niż studia, czymś przyjemniejszym i... ciepłym.


    Codziennie myślę o tym blogu, jak o miejscu, w którym mogę się ukryć. Zostawić wszystko, co plącze się pomiędzy moimi włosami, przebiega w głowie z prędkością światła z jednego miejsca w drugie. Trochę brakuje mi kreatywności, impulsu, wyobraźni, ale walczę z tym, jak mogę. Pracuję nad sobą. Układam w myślach zdania, kreślę historie. Potrzebuję jeszcze dużo czasu, wielu wątpliwości, ale i otuchy. W końcu, po kilku latach znalazłam swoje miejsce, które nie tylko daje mi radość, ale rozwija to, co próbowałam w sobie zgasić.

    Święta dają mi oddech. Powolny, spokojny i równomierny oddech, który gubię każdego dnia, kiedy łapię autobus, w pośpiechu zjadam bułkę, przebiegam na czerwonym świetle, żeby tylko nigdzie się nie spóźnić. I kiedy patrzę na te szaleńcze zakupy, na ogłupiałe twarze wpatrzone w sklepowe witryny, na prześciganie się w wydawaniu pieniędzy, na gonienie za nie-wiadomo-czym jestem zwyczajnie szczęśliwa, że problemy innych nie są moimi problemami. Święta to dla mnie czas leniuchowania, krzątania się z mamą w kuchni, cieszenia się świecącą i pachnącą choinką, dziecięcego zajadania smakołykami i rozmów. Choćbym miała dostać górę pieniędzy, nie zamieniłabym tego na nic innego. 

    Święta to czas przepięknej radości. Radości bycia z bliskimi. Taka radość nie potrzebuje nowego ubrania, litrów amerykańskiej Coca-Coli i prezentów wartych dwumiesięcznej wypłaty. Może jeszcze nie jest za późno. Odetchnij. Zobacz, kto stoi obok...



    Share
    Tweet
    Pin
    Share
    1 komentarze
    Blogowanie w listopadzie to ciągłe powracanie do tematu motywacji. Przeglądam ulubione strony i co chwilę trafiam na jesienne, motywacyjne rozterki. Czytam je i myślę sobie, że to wszystko rzeczywiście jest prawdą. Że jesień jest miesiącem wszystkich poniedziałków z całego roku. Że nie ma siły, chęci, a czasem nawet zaangażowania. We własne życie. 

    Photo by KUBA ADAMCZYK


    We wtorek przeniosłam się do trochę innego świata, na który czekałam rok! Rok czekania na Fismolla i jego kolejny koncert w Studio. Mam ogromny szacunek do ludzi, którzy zwyczajnie kochają to, co robią. Do ludzi, którzy dają siebie innym i są przy tym najszczęśliwsi na świecie. Siedziałam i patrzyłam, jak na scenie dwudziestoletni chłopak czaruje głosem, muzyką i... prostotą. Nie potrzebuje wymyślnego przebrania, fajerwerków ani mocnego PR. 

    Przyszedł weekend i wciąż po tym jednym koncercie myślę tylko o tym, że w życiu nie potrzeba żadnego wykształcenia ani pieniędzy, ale zwyczajnej miłości do własnego talentu. Do pokochania go w samym sobie i nieustannego rozwijania. Jeśli dwudziestolatek, który dopiero co skończył szkołę, wychodzi na scenę w takich samych dżinsach i t-shircie, jak milion innych chłopaków, i daje ludziom taką siłę, takie przeżycia i takie przemyślenia... To znak, że jest w nim piękno. Prostota i piękno. I nie byłoby ich bez motywacji. Tylko ona pozwala rozwijać w sobie to, co się kocha. 

    Bardzo to trudne i ciężkie zadanie - mieć motywację i rozwijać pasje. Jesienią chyba jeszcze trudniej. Choć tego roku była wyjątkowa piękna, przyszedł i do mnie ten gorszy czas. A z nim ciągłe przemyślenia, rozterki i wahania. Ważenie wyborów, dzielenie włosa na czworo i bezpodstawne pretensje do samej siebie. Po co to wszystko? Warto chyba w kłębku tych wszystkich pogmatwanych myśli uczepić się jednej, pozytywnej. Że życie jest. I trzeba się w nie zaangażować. Pokochać je. Codziennie na nowo. Jeszcze mocniej.

    Share
    Tweet
    Pin
    Share
    6 komentarze
    Malta. Moje miejsce na ziemi. Wracam tam myślami w każdym przypływie smutku i w każdej minucie tęsknoty za ciepłym, słonecznym latem. Malta jest miejscem, w którym złożyłam sobie obietnicę, że na pewno tam wrócę. Specjalnie nie zwiedziliśmy wszystkiego, nie odwiedziliśmy Gozo, nie pojechaliśmy do rybackiej osady Marsaxlox. Wrócimy. Jeszcze zobaczymy. Znów się zachwycimy :) 



    Pobyt na Malcie zaczęłam nieszczęśliwie, bo od bliskiego spotkania w wodzie z jeżowcami. Dzisiaj chce mi się z tego śmiać, ale nie byłam zbyt zadowolona, kiedy w pierwszym dniu nie potrafiłam w ogóle chodzić. Ciamajdą jest się całe życie, taki mój urok :) Kolejne dni były lepsze, ale dzięki temu poznaliśmy przemiłych Maltańczyków, którzy od razu chcieli mi pomóc; odwiedziliśmy miejscowy szpital i pospacerowaliśmy kilkoma uliczkami więcej.

    Na Malcie czas płynie znacznie wolniej. Jak to na południu - mieszkańcy nigdzie się nie spieszą, są pogodni i uśmiechnięci. Wyspa jest naprawdę niewielka, wszędzie jest blisko, a uroki kryją się za każdym rogiem. Maltę można spokojnie zwiedzić w zaledwie kilka dni autobusem, samochodem, a nawet pieszo :)

    Niestety, nie udało się nam podróżować po Malcie starymi autobusami z lat 50. Brytyjskie Leylandy od kilku lat zastępują seledynowe, nowoczesne, klimatyzowane autobusy. Nowym przewoźnikiem jest firma Arriva. Sieć połączeń jest naprawdę bardzo dobrze zorganizowana, ale nie zmienia to faktu, że razem z żółtymi autobusami z białymi dachami zniknęła część kolorytu Malty. Były prawdziwą atrakcją turystyczną i po prostu miały klimat! Gdzieniegdzie można je jeszcze zobaczyć, na zdjęciu  ulice miasta Sliema niedaleko portu :)


    O pięknych plażach Malty napiszę w kolejnym poście, bo jest to chyba najlepsza wskazówka dla wszystkich, którzy chcieliby wyspę odwiedzić. Pod tym względem Malta jest naprawdę różnorodna. I cudowna! Maltańskie krajobrazy chyba nie mają sobie równych. Na pewno warto zobaczyć południowo-wschodnią część wyspy, która nie jest aż tak zurbanizowana. Wysokie, skaliste klify, malownicze rybackie wioski i mnóstwo kościołów = autentyczny klimat wyspy.


    Ale Malta to nie tylko lazur wody, palące słońce, złote plaże i relaks. Jest piękna przede wszystkim ze względu na tradycje, na kuchnię, na mieszkańców i wartości, które wyznają. Kilka wpisów wcześniej pisałam o maltańskich domach, które mają swoje własne nazwy i bardzo często pochodzą one od postaci biblijnych. Malta jest krajem katolickim, w którym do 2011 roku zakazane były rozwody. Wyspa była jednym z dwóch krajów w Europie i jednym z trzech państw na całym świecie, w których instytucja rozwodu po prostu nie istniała w systemie prawnym. Maltańskie ustawodawstwo zakazuje także aborcji. Nowa prezydent Marie Louise Coleiro Preca zapowiedziała we wrześniu tego roku, że Malta wciąż pozostanie wierna obronie życia, niezależnie od presji wywieranej przez organizacje międzynarodowe. To w końcu państwo, w którym 98 procent mieszkańców przyznaje się do wyznania katolickiego. Nie bez powodu i młodsi, i starsi noszą na szyjach różańce. Wszystko to daje niesamowity obraz prawdziwych chrześcijańskich tradycji, które w przypadku Malty sięgają korzeni samego chrześcijaństwa. Ewangelia dotarła na Maltę dzięki św. Pawłowi, którego statek rozbił się u brzegów wyspy.



    Malta to wszechobecna historia. Natura i malownicze krajobrazy przechodzą najśmielsze oczekiwania, ale ten sam zachwyt czuje się podczas spacerowania uliczkami La Valetty i innych miast. Stolica wyspy to prawdziwa dama - tak  piękna, jak na pocztówkach, dostojna i zadbana. Wszędzie wąskie, urokliwe uliczki, dookoła kamienne, stare domy z kolorowymi, zabudowanymi balkonami, które widziałam pierwszy raz w życiu. La Valetta jest oblegana przez turystów, dlatego warto wybrać się tam nie tylko w południe, ale też w nocy. Zobaczyć zasypiającą stolicę, która mieni się milionami świateł, odbijającymi w wodach dwóch zatok. 


    Share
    Tweet
    Pin
    Share
    No komentarze
    Dokładnie rok temu, na przełomie października i listopada, wygrzewałam się w ostatnim słońcu na włoskiej plaży. Te kilka dni spędzonych w Rzymie zawsze wspominam miło i ciepło, pewnie ze względu na Kasię, która tak fantastycznie przyjęła nas w swoim domu i zaopiekowała się nami przez cały pobyt. To dzięki niej skosztowałam espresso, zjadłam prawdziwą włoską, domową pizzę i nauczyłam się liczyć po włosku, grając z jej przeuroczymi dzieciakami w gry :) 

    Piszę to wszystko i zwyczajnie tęsknię za czarnym piaskiem na plaży w Fiumicino, za brodzeniem w wodzie i szukaniem muszli, za beztroskim graniem w piłkę i łapaniem słońca (i piegów :) ). Kto może, niech poluje na tanie loty, kupuje bilety i czym prędzej wsiada w samolot!



     

    Kiedy wracam myślami do Rzymu, zawsze przychodzi mi ochota na drożdżowe cynamonowe ciasto, które w wydaniu Kasi było po prostu... bajką! Tamten wypad był chyba najlepszym, co można zrobić, kiedy w Polsce dopada człowieka jesienny smutek i brak motywacji.

    Photo by KUBA ADAMCZYK
    Biegałam w trampkach, okularach przeciwsłonecznych i krótkiej, kwiecistej spódniczce. Gwar na mieście i temperament Włochów jest zwyczajnie piękny, bo czuje się tam prawdziwe, tętniące na ulicach życie. A w tym wszystkim nigdy nie brakuje czasu na miłe pozdrowienie, kawę w pobliskim barze, wesołe pogwizdywanie i nucenie pod nosem :)



    Wieczne Miasto to: gadatliwość, wesołość, klimat, jedzenie, ruch na ulicach, spontaniczność, lekki chaos i nieład. Wszystko zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. Rzym ma niewątpliwie historyczny urok. Urok starości, który dostrzega się na każdym kroku. 

    Przeszliśmy go wzdłuż i wszerz. Zwiedziliśmy najważniejsze zabytki, atrakcje, fontanny, kościoły, place i skwery. W końcu na własne oczy zobaczyłam to wszystko, o czym uczyłam się już od podstawówki! Fantastyczne uczucie :)


    Photo by KUBA ADAMCZYK


    Najpiękniejszy okazał się zachód słońca przy Koloseum, a potem w Watykanie. Przy Fontannie di Trevi trzeba uważać, żeby nie zgubić przyjaciół :) Za to tłum na Placu św. Piotra podczas niedzielnej mszy świętej to zupełnie inna sprawa. Magiczne przeżycie - zobaczyć tylu wiernych i samego papieża Franciszka. Warto też w południe przysiąść na Hiszpańskich Schodach i pooddychać trochę włoskim klimatem. 



    Rzym to dla mnie beztroskie spacerowanie uliczkami, popijanie kawy kilka razy w ciągu dnia, zajadanie się pizzą, lodami i pastą. Niesamowicie miłe wspomnienia, choć krótkie. Byliśmy tam zaledwie kilka dni, ale zobaczyliśmy miasto, wypoczęliśmy na plaży i zrobiliśmy mnóstwo zdjęć.

    Photo by KUBA ADAMCZYK


    Dla takich widoków warto wybrać się kilkaset kilometrów od domu. Choćby na jeden dzień. Warto dla kilku chwil, nowych ludzi, smaków i wrażeń. Dziękuję Maćkowi, który był z nami i namówił nas na cały wypad :) Chcemy częściej!

    Photo by KUBA ADAMCZYK

    Kilka innych zdjęć wrzuciłam podczas wypadu na instagrama, można oglądać: klik, klik, klik, klik, klik, klik, klik, klik, klik, klik...
    Share
    Tweet
    Pin
    Share
    4 komentarze
    Kiedy pisałam o powrotach, przypomniała mi się Malta i przepiękne drzwi domów wzdłuż niemal wszystkich uliczek.

    Ciekawostka jest taka, że maltańskie domy bardzo często zamiast numerów mają po prostu swoje własne nazwy. Od typowych nazwisk, po najbardziej kreatywne, np. Sunflower czy Paradise :) W adresie prawidłowo podaje się nazwę mieszkania, a dopiero potem numer, ulicę i miejscowość.

    Pamiętam, jak w gorącym, popołudniowym słońcu staliśmy na ulicach Bugibby i pstrykaliśmy zdjęcia przy każdej napotkanej bramie. Tyle tajemnicy kryje się za tymi drzwiami.

    Kolorowa Malta na jesienną niepogodę! :)

     

    Na początek Angel House, potem pojawi się jeszcze My ville, St. Michael czy My rest. Nie brakuje domów z nazwami postaci świętych, biblijnych i mitologicznych. Niektóre domy to po prostu nazwy kwiatów i zwierząt. Obok tabliczek z nazwami domów bardzo często były wyryte płaskorzeźby przedstawiające Matkę Boską z Dzieciątkiem. Widać to na zdjęciu domu Carol.

    Fantastyczna zabawa, kiedy chodzi się od domu, do domu i odkrywa co chwilę coś nowego, jeszcze piękniejszego i bardziej zaskakującego :) To właśnie prawdziwy, lokalny koloryt Malty.



    Dom Elizabeth był moim ulubionym. Do dzisiaj próbuję wyobrazić sobie właścicielkę :) Miała najbardziej uroczą skrzynkę na listy, jaką w życiu widziałam! Można zobaczyć ją tu.










    Share
    Tweet
    Pin
    Share
    2 komentarze
    Przyszła do mnie jesień inna niż zazwyczaj. Przyniosła motywację, mnóstwo ciepłych promieni słońca, szeleszczące pod nogami liście. Wplotła we włosy wiatr. Na rowerze i nieznanych ścieżkach codziennie łapię to szczęście, które było tak blisko. Wystarczyło się odważyć.

    Pięknie jest cieszyć się każdym znalezionym kasztanem, wpadającymi do mieszkania porannymi promieniami słońca, wieczorami otulonymi mgłą. Cudownie jest bawić się żaluzjami, własnym cieniem, uśmiechem odbijającym się od ścian.

    Każda minuta jest żywa. Żyje moim życiem. Ja nią żyję. Wszystko nagle nabrało kolorów i zwyczajnie ma sens. Nie jest puste ani nijakie. To chyba spełnienie?

    Na parapecie brakuje tylko mruczącego kota. 




    Share
    Tweet
    Pin
    Share
    No komentarze

    Dłuższy weekend i upragniony powrót do domu. Kiedy wczoraj zamknęłam za sobą drzwi, poczułam coś tak niewyobrażalnie dobrego i ciepłego w środku, jak nigdy wcześniej. Przytulająca mnie w przedpokoju mama, głos taty z drugiego pokoju, telefon siostry, czy już jestem w domu...

    Powroty są piękne. Nieważne gdzie i jak długo się było. Nieważne z kim i co się wydarzyło. Dom jest najpiękniejszym miejscem, do którego można wrócić. A jeśli jest w nim ktoś, kto cię przywita, kto powie, że tęsknił i czekał... Dla takich chwil warto wracać. Poczuć się potrzebnym, kochanym i jedynym. 

    Nawet jeśli mieszka się tylko sto kilometrów od domu, te powroty są jak święta. Własne, prywatne, rodzinne święta, na które się czeka i o których myśli się już kilka dni wcześniej. I kiedy wyjeżdżałam trzy lata temu nigdy nie pomyślałabym, że za domem można tak tęsknić. Można dzwonić do siebie codziennie, opowiadać, dzielić się, rozmawiać, ale... nic nie zastąpi powrotów. 

    Nie ma nic bardziej rozczulającego niż mama, która wita mnie od progu, a kilka godzin wcześniej pyta, co miałabym ochotę zjeść na obiad. Nie ma nic lepszego od wspólnego picia herbaty w takie wieczory jak te ostatnie, jesienne. Nie ma nic przyjemniejszego niż odpoczynek w domu ze świadomością, że wszystko, co bliskie jest przecież tutaj, zaraz za ścianą. I możesz przejść te kilka kroków, przytulić się, wyżalić i porozmawiać.  


    Share
    Tweet
    Pin
    Share
    2 komentarze

    Podobny wpis miał się tu nigdy nie pojawić. Postanowiłam jednak inaczej, bo... bo od tego zaczęła się jakaś zmiana. Ważna dla mnie. Wewnątrz mnie. Od tego wzięła się motywacja, kiełkująca wiara w siebie, wyrzucenie z siebie wszystkich wstydów, kompleksów i nieśmiałości. 

    Tak, ja też je mam. Jak każdy. Problem w tym, że często nikt z nimi nie walczy. Powodują, że zamiast w czyjeś oczy - patrzysz w ziemię, zamiast uśmiechać się do lustra - zaczynasz płakać. Taka byłam i dzisiaj się tego nie wstydzę. I nawet jeśli dookoła istnieją rzeczy ważniejsze - ta jedna rzecz była ważna dla mnie.

    Zamieniam się zatem na chwilę w blogerkę kosmetyczną (pierwszy i ostatni raz) i napiszę o tym, dlaczego trądzik trzeba leczyć, jak najlepiej to zrobić i ile dzięki temu może się zmienić :)

    Dlaczego trądzik trzeba leczyć?
    Od dobrych kilku lat słyszałam, że to minie, że młodzieńczy wiek, że „ja też tak miałam, nie przejmuj się”. Do momentu, w którym nie doskwierał mi mocno - wierzyłam. Miałam lat 18 - machałam ręką. Miałam lat 20 - mówiłam, że jeszcze trochę i minie. Przez kilka lat wypróbowałam cały arsenał środków przeciwtrądzikowych dostępnych w drogeriach i aptekach. Tylko po to, żeby po całym tym czasie codziennie rano patrzeć w lustro i mieć łzy w oczach. Mocnego trądziku nie wyleczą ani peelingi, ani maseczki, ani kremy przeciwtrądzikowe, ani maści bez recepty, ani same diety. Na mocny trądzik potrzebny jest dermatolog i często także endokrynolog. Do każdego z nich można dostać się za darmo (tak, to wciąż w naszym kraju możliwe - wystarczy odrobina chęci, cierpliwości i samozaparcia).

    I to nie tak, że cały mój świat kręcił się wokół moich kompleksów i nieszczęsnego trądziku. Było to jednak coś, co nie pozwalało mi w stu procentach wierzyć w siebie i czego najzwyczajniej w świecie się wstydziłam. Można mówić sobie, że jest się całkiem inteligentnym, wesołym i sympatycznym. Byłam i jestem. Ale czasami chciałam też, jak każda inna dziewczyna, poczuć się ładna. Nie są mi do tego potrzebne długie nogi, okrągłe pośladki i ubrania z sieciówek. Chciałam mieć po prostu ładną cerę. Buzię bez blizn. Takie tam marzenie 22-latki.

    Jak najlepiej walczyć z trądzikiem?
    Przestać słuchać wszystkich, którzy:
    - mówią Ci, że to minie, że taki wiek, że „też tak mieli, nie przejmuj się”
    - proponują Ci oczyszczające diety cud, diety bezglutenowe i inne (nie wątpię, że komuś mogą pomóc, ale mimo wszystko warto odwiedzić dermatologa, endokrynologa czy dietetyka)
    - dają Ci kolejne magiczne preparaty, które „na pewno pomogą”, bo ostatnio reklamowali je w telewizji

    Najtrudniej jest zrobić pierwszy krok: pójść do dermatologa. Przyznać się przed sobą, że ma się problem. Tak, problem - istotny dla Ciebie, nawet jeśli inni mówią, że są ważniejsze sprawy. Problem, którego się wstydzisz, ale z którym możesz sobie poradzić.

    Mnie najtrudniej było zrobić krok drugi: wyeliminować z codziennych nawyków to, co nasilało trądzik (nawet jeśli wmawiałam sobie, że tak nie jest).

    Nie możesz jeść/pić:
    - czekolady i słodyczy
    - ostrych przypraw (papryka: chili i słodka, pieprz w dużych ilościach) i ostrego jedzenia
    - fast foodów (hamburgery, frytki, pizze) i chipsów
    - octu i wszystkiego, co go zawiera (np. majonez, ketchup)
    - napojów gazowanych/słodzonych

    Nie warto wmawiać sobie, że czekolada biała będzie szkodzić mniej niż mleczna czy ciemna. Pod każdą postacią jest przy trądziku niewskazana. Ciemna ma duże procentowe zawartości kakao, a biała sam cukier. To samo tyczy się chipsów i fast foodów. Wyeliminuj! Nawet jeśli jesz je raz na tydzień.

    Z własnego doświadczenia - ograniczyłam dodatkowo: picie mleka, słodzenie herbaty i kawy, picie słodzonych soków, białe pieczywo. Woda - tylko niegazowana, soki - albo robione samemu, albo 100% ze sklepu. Nie, nie jest to o wiele większy wydatek. W momencie, w którym przestaje się kupować codziennie batonika i czekoladę, na weekend chipsy, a w drodze na zajęcia - hamburgera, jest się w stanie nawet zaoszczędzić. Gwarantuję!

    Pora na wizualne tortury. W takim stanie zgłosiłam się we wrześniu 2013 pierwszy raz do dermatologa: 
    Po lecie kompletnie rozłożyłam ręce. Policzki były zaognione, gruda na grudzie. Czoło w miarę czyste. W takim stanie zaczęłam kurację Tetralysalem (300mg). Bardzo pospolity antybiotyk z grupy tetracyklin. 3 miesiące pełne zaangażowania z mojej strony. Przestrzegałam diety, nawet jeśli rezultaty po miesiącu i dwóch były marne. Trądzik początkowo jeszcze bardziej się nasilił. Po kilku tygodniach był już wszędzie - nawet na czole. Jeśli masz podobnie, ciesz się! To znak, że skóra się oczyszcza i na wierzch wychodzi wszystko, co brzydkie i paskudne! :) Do antybiotyku dodatkowo stosowałam maści recepturowe. Po trzech miesiącach i ciągłych otuchach ze strony dermatologa zaczęłam widzieć naprawdę dobre efekty. Nie było żadnych skutków ubocznych. Trądzik zniknął. Zostały blizny.

    Grudzień 2013. Stan po 3-miesięcznej kuracji Tetralysalem:
    Kuracja wystarczyła na niecały rok. W tamtym momencie nie miałam świadomości, że trądzik wróci. Trochę się tego spodziewałam, sama dermatolog ostrzegała przez nawrotem. Ważne było dla mnie jednak coś innego - w końcu sprawiłam sobie najlepszy prezent - udowodniłam, że przy odrobinie chęci można coś zmienić. Dla siebie i w sobie. W końcu chciało mi się patrzeć w lustro, zmienić fryzurę, spiąć włosy i odsłonić buzię. Chciało mi się malować oczy i robić makijaż bez obawy, że cera się zapcha, a rano znów pojawią się pryszcze.

    Po kuracji Tetralysalem walczyłam z bliznami potrądzikowymi. Było ich sporo, co widać na zdjęciu. Całe policzki w mniejszych i większych bliznach. Wypróbowałam większość maści na recepty, które miały złuszczać naskórek i szybciej go regenerować:

    - Differin
    - Epiduo
    - Normaclin
    - Retin-A
    - Locacid
    - Zineryt

    Niestety, efekty po stosowaniu maści były marne i krótkotrwałe. Najlepiej z nich wszystkich wspominam Locacid i Normaclin. Zasuszały to, co nagle wyskakiwało i wybielały blizny. Niestety, żadna z powyższych nie była w stanie przeciwdziałać nawracającemu trądzikowi. Po około 7 miesiącach od kuracji Tetralysalem (lipiec 2014) wszystko zaczęło się na nowo i choć nie było tragedii, obiecałam sobie, że już nie będę zwlekać.

    Październik 2014. Mniej blizn na policzkach dzięki stosowanym maściom, niestety nawrót trądziku, który z dnia na dzień się nasila:
    Niedawno zaczęłam kurację Curacne (20mg). Czy warto? Jeśli czyta to ktoś, kto przyjmował izotretynoinę, proszę, niech napisze kilka słów. Chętnie przeczytam każdą wiadomość. Ja zaryzykowałam. Po trzech tygodniach zaczynam dostrzegać pierwsze uboczne skutki: bolące stawy w kolanach, coraz częstsze bóle głowy i tradycyjnie - przesuszone usta. Jakby nie było - nie poddam się, bo naprawdę mocno wierzę, że Curacne pomoże. Weźmie to paskudztwo ode mnie raz i na zawsze.

    Kilka rad, które mogę dać od serca komuś, kto ma podobne problemy:
    - Nie zwlekać, iść jak najszybciej do dermatologa. Jeśli nie pomoże jeden, znaleźć innego.
    - Nie wierzyć w cudowną moc kosmetyczek. Mikrodermabrazje czy mezoterapie (bez)igłowe są najgorszym, co może być przy stanach zapalnych! Najpierw przeleczyć, potem doskonalić.
    - Wyrzucić do kosza wszystkie niepotrzebne kosmetyki. Minimalizm wskazany! Nieważne, że cera wygląda paskudnie. Lepiej ją wyleczyć, niż w trakcie dodatkowo obciążać grubą warstwą makijażu. Mój aktualny zestaw to jedynie: płyn micelarny, krem nawilżający na dzień i na noc, obowiązkowo - pomadka do ust. Gorsze zmiany sporadycznie zakrywam lekko kremem BB. To wszystko. Reszta wyrzucona do śmieci.
    - Często zmieniać ręczniki do twarzy, poszewki na poduszki.
    - Nie dotykać twarzy dłońmi! Nie podpierać się na zajęciach, w pracy, przed komputerem, nad talerzem zupy.
    - Włosy zawsze związane! Rozpuszczone i ocierające się o twarz roznoszą bakterie.
    - Kremy z wysokim filtrem są dobre i na lato, i na zimę. Dobrze jest wypróbować kilka i dopasować ten, który będzie najlepiej służył skórze. O próbki zawsze można poprosić w drogerii :)
    - Uwierzyć w siebie. Nie dać się temu. Nie patrzeć godzinami w lustro, nie narzekać i nie płakać, ale działać!

    Ile dzięki temu się zmieniło?
    Mnóstwo. Wszystko we mnie o 180 stopni. Kompleksy potrafią nieźle zadeptać wiarę w siebie, odwagę, otwartość na innych. Jeśli cokolwiek stoi na drodze do tego, żeby śmiało i z uśmiechem patrzeć ludziom w oczy - warto z tym walczyć. 

    I chyba właśnie po to jest ten wpis. Żeby uświadomić sobie, ile dzięki jednej decyzji można zyskać. Żeby pamiętać, że warto postarać się o dobre samopoczucie i samoakceptację. Żeby przestać myśleć, że moje problemy są płytkie i nic nie znaczą w porównaniu z problemami innych. 

    Jeśli stać Cię na walkę z małymi sprawami, stawisz czoła większym. Grunt to wiara w siebie. I tego się trzymam :)
    Share
    Tweet
    Pin
    Share
    4 komentarze
    Photo by KUBA ADAMCZYK

    Będzie dziś o tym, co ważne i co potrzebne. O tym, co daje siłę, otwiera oczy, porusza serce. Marzy o niej prawie każdy i, paradoksalnie, każdy ma ją w sobie. Pasja. Często nieodkryta, stłumiona i zakrzyczana przez ważniejsze rzeczy i pilniejsze sprawy. Dlaczego o niej piszę?

    ... Bo dała mi siłę. Ogromną siłę. Dzięki niej chce mi się wstawać wcześnie rano, potrafię zorganizować wszystko, co do tej pory odkładałam, wreszcie myślę o sobie.

    ... Bo pokazuje, że w życiu liczy się coś więcej niż praca i pieniądze. A jeśli pasja staje się pracą, jest to najlepszy dowód na to, że warto się spełniać.

    ... Bo dzięki niej czuję się lepiej ze sobą. Uśmiecham się więcej, myślę pozytywniej niż dotychczas, mam w sobie nieznane mi dotąd pokłady energii. Wymagam od siebie więcej, ale wszystko wraca do mnie pomnożone razy milion. Pasja dodaje wiary w siebie i w innych.

    ... Bo uczy mnie marzyć. Nawet jeśli rzeczywistość pokazuje mi język, pasja daje mi coś, czego nie odbierze mi nikt. Marzyć może każdy. O czym tylko zechce. Zawsze i wszędzie.

    ... Bo udowodnia, że jestem coś warta. Mam talenty, które muszę rozwijać. Ba! Które chcę rozwijać, bo są najlepszą stroną mnie, jaką mogę pokazać światu.

    ... Bo prowadzi mnie tam, gdzie mogę odkryć siebie. Poznać słabości, pokonać lęki, przezwyciężyć strach. Otworzyć serce na innych i dać im to, co we mnie najlepsze i najpiękniejsze - radość z bycia sobą.

    ... Bo otwiera przede mną drzwi, za którymi są miliony możliwości! A każda z nich wydaje się dobra, bo jest związana z pasją. A jeśli nie jest - zrobię wszystko, by była. Umiem marzyć, więc umiem też marzenia spełniać.

    ... Bo życie z pasją jest po prostu lepsze. Pełniejsze i bardziej prawdziwe. Moje i ukochane.


    Photo by KUBA ADAMCZYK
    Share
    Tweet
    Pin
    Share
    3 komentarze
    Newer Posts
    Older Posts

    O MNIE

    O MNIE


    Blond włosy, niebieskie oczy, uśmiech i piegi. Uwielbia pisać, robić zdjęcia i podróżować.

    ZNAJDŹ MNIE

    ZOBACZ

    Albania Austria Berlin Budapeszt Comino Czarnogóra Czechy Fiumicino Katowice Kotor Kraków Malta Mazury Mdina Niemcy Nowy Jork Polska Praga Rzym Saranda Suwałki USA Watykan Wiedeń Węgry Włochy fotografia lifestyle podróże Śląsk

    NAJNOWSZE POSTY

    ARCHIWUM

    • ►  2018 (1)
      • ►  maja (1)
    • ►  2017 (5)
      • ►  sierpnia (1)
      • ►  maja (3)
      • ►  stycznia (1)
    • ►  2016 (9)
      • ►  maja (2)
      • ►  kwietnia (2)
      • ►  lutego (1)
      • ►  stycznia (4)
    • ►  2015 (23)
      • ►  października (2)
      • ►  września (1)
      • ►  sierpnia (3)
      • ►  lipca (6)
      • ►  czerwca (2)
      • ►  maja (3)
      • ►  kwietnia (1)
      • ►  marca (3)
      • ►  lutego (1)
      • ►  stycznia (1)
    • ▼  2014 (17)
      • ▼  grudnia (5)
        • GOODBYE 2014
        • 2014: PHONEOGRAPHY
        • SMALL THINGS
        • MERRY CHRISTMAS
        • CHRISTMASTIME
      • ►  listopada (5)
        • SELF-MOTIVATION
        • MALTA PART I
        • ROMA
        • HOME | MALTA PART II
        • AUTUMN
      • ►  października (6)
        • POWROTY
        • KOMPLEKSY
        • PASJA
      • ►  września (1)
    ZOBACZ MÓJ @INSTAGRAM

    Created with by BeautyTemplates